Polski Związek Kajakowy

  • Paszek_Iskrzycka.jpg
  • DSC_1832.jpg
  • Borowska.jpg
  • tacen12.jpg
  • belgrad3.jpg
  • Tula_Czaplicki.jpg

Rozmowa z Markiem Plochem

Trener mistrzów olimpijskich wrócił do Polski. W trakcie kariery pracował z reprezentacjami sześciu krajów. Prowadził australijskie kajakarki i kadrę Iranu. Największy sukces odniósł z chińczykami. Dwójka jego kanadyjkarzy zwyciężyła w IO w Atenach, a po czterech latach powtórzyła ten wynik w Pekinie. Szkoleniowiec podzielił się z nami swoimi doświadczeniami i opowiedział o specyfice treningów w Azji.

 

 

Początki za oceanem

- Pracę trenerską zacząłem we wrocławskiej Ślęzie, ale w latach 80-tych zdecydowałem się na wyjazd do Kanady i szkolenie zawodników w lokalnym klubie. Z każdym sezonem szło mi coraz lepiej, po drodze  ukończyłem kanadyjską National Coaching Institute i uzyskałem stopień trenera IV klasy, aż w końcu dostałem powołanie na asystenta trenera kanadyjskiej kadry. Niestety nakłady na kajaki były w tamtym czasie bardzo niskie i ze względów finansowych musiałem szybko zacząć szukać innej pracy. Rozsyłałem po świecie aplikacje i w odpowiedzi dostałem propozycję z USA. Pracowałem tam dwa sezony, ale mimo coraz lepszych wyników budżet na dyscyplinę został przykręcony, a ja musiałem wracać do Kanady. Trzy kolejne lata skupiałem się na pracy klubowej i prowadzeniu wykładów jako Master Coach, jednak na początku 2002 roku dostałem ofertę poprowadzenia chińskiej kadry kanadyjkarzy.

 

 

Państwo Środka

- Do Chin przyjechałem w marcu. Poszedłem na pierwszy trening i zobaczyłem stojących w szeregu zawodników z których jeden zameldował mi gotowość grupy do zajęć. Wszystko było tam dziwne, chociaż warunki do ćwiczeń mieliśmy znakomite. Moi kanadyjkarze chodzili sznurkiem na trening i posiłki. Wszyscy harowali jak woły i bez dyskusji wypełniali wydane polecenia. Chiny to inny świat. Zawodnicy pochodzą tam często z biednych wiosek, także kiedy zaczynają pływać w kadrze ich rodziny mogą złapać finansowy oddech. Wiosłować można tam przez okrągły rok, bo upalnym latem, trenuje się w okolicach Syberii, a zimą wyjeżdża na południe, gdzie jest  doskonała woda i tor regatowy. Zawodnicy mają też do dyspozycji wysokogórski ośrodek Yunan z jeziorem na wysokości 2500 m n.p.m. Dla Chińczyków liczą się tylko zwycięstwa w IO i Igrzyskach Narodowych, także występy w MŚ traktują jak zwykłe sprawdziany. W czteroleciu nie ma presji na wynik, ale na dobre przygotowanie do startu igrzyskach.

 

 

Praca ponad wszystko

- W Chinach nie uznaje się treningów narciarskich, za to poświęca masę czasu na normalne bieganie. Moi kanadyjkarze zaczynali dzień rozruchem o 5.30, następnie jedli śniadanie i zaliczali pierwszy trening na wodzie. Po zajęciach zostawiali  łódki na pomoście i szli na przekąskę, a po 40 minutach odpoczynku znów na wodę. Następnie był obiad i czas na drzemkę. Trzeci trening na wodzie zaczynali zwykle o 15, a po nim szli jeszcze na bieg lub siłownię. Na wodzie nie kładliśmy akcentu na wypływanie dużej liczby kilometrów, ale na jakość pracy. Jeździliśmy sporo odcinków na czas, w określonym tempie, ale tzw. ciągłej było bardzo mało. Przykładowo w sezonie olimpijskim przed Atenami moi zawodnicy nie przepłynęli nawet 2500 km. W treningu sporo czasu poświęcaliśmy na budowanie siły. W zimie mieliśmy trzy jednostki na siłowni w tygodniu, natomiast w sezonie już tylko jedną, bo resztę wyrabialiśmy na wodzie jeżdżąc z obciążeniem podczepionym do łódki. Każdy dzień kończyliśmy też godziną stretchingu. Rytuałem było, że o 20.30 zawodnik brał odtwarzacz z muzyką i rozciągał się na materacach. Po zajęciach wszyscy szli od razu spać.

 

 

30 miesięcy do złota

- Zawsze powtarzałem zawodnikom „Jeśli chcesz być Mistrzem Olimpijskim, musisz wyglądać jak Mistrz Olimpijski”. Moi kanadyjkarze na siłowni wylewali siódme poty. Szlakowy dwójki Meng Guanliang przy wadze 89 kg potrafił wycisnąć 175, a dociągnąć 140 kg. Pływający z nim Yang Wenjun był trochę słabszy, ale za to potrafił pobiec 5 km w niewiele ponad 15 minut. Na przejazdach w C2 chłopaki systematycznie jeździli na pięćsetkę 1’38’’. Byli niesamowicie zaangażowani w pracę i przez dwa lata ani razu nie wyjechali do domu. W Atenach popłynęli rewelacyjnie, chociaż przyznaję, że finał oglądałem jednym okiem siedząc w pokoju trenerskim. Przygotowanie do zdobycia złotego medalu w IO zajęło nam dokładnie dwa i pół roku. W 2001 na MŚ w Poznaniu chiński kanadyjkarz przypłynął IX w finale B, a w Grecji moi zawodnicy słuchali już narodowego hymnu.  

 

 

W krainie kangurów

- Po Atenach wyjechałem do Australii i zacząłem pracę z kadrą kajakarek, gdzie celem było przygotowanie ich czwórki do zdobycia medalu na IO w Pekinie. Współpraca układała się nieźle, dziewczyny ciężko trenowały, ale wszystkie na co dzień pracowały lub chodziły do szkoły, stąd pierwsze zajęcia na wodzie zaczynaliśmy przed świtem, a drugie zwykle już po zmroku. Było ciężko, bo musieliśmy pływać z halogenem na motorówce. Do tego na treningi zawodniczki  często przychodziły z mężami lub chłopakami, którzy starali się przemycić mi swoje pomysły treningowe. Z czasem zaczęły pojawiać się w grupie konflikty, kłótnie po których jedna nie chciała pływać w osadzie z drugą, przez co na MŚ w Zagrzebiu nie zachwyciliśmy. Po sezonie dostałem propozycję objęcia na nowo kadry Chin i zdecydowałem się na powrót.

 

 

Azja po raz drugi

- Do Chin przyjechałem na początku 2006 roku. W tym czasie mistrzowska dwójka nie pływała, bo Yang Wenjun startował z powodzeniem w jedynce, a Meng Guanliang miał dwuletnią przerwę. Wrócił kilka miesięcy przed sezonem i zaczął pracować nad dochodzeniem do formy. Ważył wtedy o 20 kg więcej niż w czasach Aten, był wolny i dużo słabszy. Zaczęliśmy od fitnessu, później dołożyliśmy biegi i zajęcia na wodzie. Wszystko robiliśmy wolno, żeby pozbywać się zbędnych kilogramów. Na MŚ w Dusiburgu Meng wystartował już w konkurencji C2 500 metrów z młodszym zawodnikiem i przypłynął piąty, a Yang pojechał jedynkę i przywiózł brązowy medal. To był doskonały prognostyk przed igrzyskami. W sezonie olimpijskim wróciliśmy do dwójki i wygraliśmy dwa PŚ po których zostaliśmy faworytami. W Pekinie jednak nie było łatwo. Już w przedbiegu trafiliśmy na doskonałych Rosjan z którymi  ścięliśmy się od startu i mimo wygranej wiedzieliśmy, że w finale musimy ich zaskoczyć. Przed biegiem zrobiliśmy spotkanie i ustaliliśmy, że od początku wychodzimy do przodu i jedziemy bardzo mocno, żeby nie pozostawić rywalom złudzeń. Plan się powiódł i po czterech latach moja dwójka znów stanęła na najwyższym stopniu podium.

 

 

Potęga umysłu

- Kiedy przygotowywałem zawodników do startu w Pekinie powtarzałem im w kółko, że każdy z nich jest reżyserem własnej kariery i powinien wciąż wyobrażać sobie wyścig oraz to co robi po przekroczeniu linii mety. Z chłopakami ćwiczyliśmy wcześniej wszystko co zrobili później na wodzie i przy dekoracji. Podniesienie wiosła, wyciągnięcie do góry kciuka czy wzięcie na podium flagi było dokładnie ustalone,  przemyślane i dopracowane. Tej metody nauczyłem się w Australii gdzie w szkoleniu kładzie się bardzo duży nacisk na mentalne przygotowanie zawodnika. W Pekinie Meng z Yangiem byli świetnie wytrenowani, ale wiedziałem, że może być problem z presją otoczenia. Na finał przyszło 20 tyś. kibiców i kiedy zawodnicy płynęli na start z trybun słychać było potężny krzyk. Mi  atmosfera udzieliła się na tyle mocno, że kiedy przed biegiem chłopaki  schodzili na wodę jeden z nich klepnął mnie w ramię mówiąc „Spokojnie trenerze. Będzie dobrze.” Jak się okazało, miał rację.

 

 

Przygoda w Iranie

- Kiedy byłem trenerem w Azji dostałem propozycję zbudowania i poprowadzenia kadry irańskich kanadyjkarzy. Oferta była bardzo atrakcyjna, więc pojechałem i  zająłem się naborem. To było niezłe wyzwanie, bo w Iranie nie było w tym czasie żadnych zawodników. W pierwszych tygodniach jeździłem po wyższych uczelniach i wyszukiwałem osiłków z dobrymi warunkami. Kiedy skompletowałem zespół, zacząłem uczyć chłopaków utrzymywać się na łodzi. Przez następne trzy miesiące czułem się jak na wakacjach, bo oni się wywracali, a ja siedziałem na pomoście i łowiłem ryby. Sensowne treningi na wodzie mogliśmy zacząć dopiero kiedy w miarę opanowali sztukę wiosłowania, ale muszę przyznać, że poza kanadyjką  wykonywali masę pracy na biegach i siłowni. Przygodę w Iranie skończyłem po sześciu miesiącach pracy, ale wspominam ją bardzo dobrze. Do dziś zresztą mam kontakt z moimi kanadyjkarzami.

 

 

Korea przed powrotem

- Po Igrzyskach Azjatyckich w 2010 roku zakończyłem współpracę z chińczykami i wyjechałem do pobliskiej Korei, ale warunki były tam średnie. Miałem w grupie 15 zawodników, a budżet na szkolenie był przewidziany jedynie na 9 miesięcy w roku. Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem powrotu do kraju, stąd po MŚ w Szeged zacząłem organizować przyjazd do Polski. W końcu wróciłem z całą rodziną i zacząłem urządzać się w moim rodzinnym Wrocławiu. Dostałem po drodze kilka propozycji, m.in. ponownie z Chin i Kazachstanu, jednak obecnie nie myślę o kanadyjkach. Teraz chcę jak najwięcej czasu spędzić z bliskimi, ale wiem, że po Londynie znów zacznę zastanawiać się nad powrotem do sportu. (tp)

 

 

Partnerzy


 

Oficjalny dostawca medali
dla PZKaj

Programy kajakowe

Program edukacji kajakowej dla dzieci
www.akademiakajakowa.pl
 


 
Uwaga kluby kajakowe!
Program wsparcia dla klubów

 Najczęściej zadawane pytania

 


 

Obowiązkowy program dla stypendystów
„Selfie z Gwiazdą Sportu”

 


Rada ds. Kompetencji Sektora Sportowego

Komunikat

 

Kto nas odwiedza

Odwiedza nas 6 gości oraz 0 użytkowników.